br. Miłosław od Miłosierdzia Bożego OCD
Stanisław Osowicki
Ave!
Powołanie do Karmelu to w moim przypadku "nie znasz dnia ani godziny"...
- bo choć w domu była regularna wieczorna modlitwa (dziesiątka różańca) i zachowanie rytmu Świątecznych dni jak np. udział we mszy św plus uczestnictwo w pierwsze piątki miesiąca tzn. spowiedź i msza św. ...,to jednak na temat powołania nie było konkretnych rozmów ...
Było to jakieś popołudnie gdzie czas spędzałem w domu siedząc na wersalce ..., zgasiłem telewizor (był jakiś nudny "czarno biały" program) ..., i NAGŁA MYŚL - PYTANIE było to spokojne a jednocześnie mocne doświadczenie "pytania" na które spokojnie ale zdecydowanie odpowiedziałem i wstając z wersalki poszedłem do kuchni... Mama siedziała przy stole i czytała jakąś gazetę a widząc że wchodzę spojrzała na mnie i pyta... przyznam że to pytanie mnie rozbawiło (mając świadomość że minutę temu podjąłem decyzję)...... i odpowiedziałem jej że kiedyś powiem jej dlaczego tak się uśmiechnąłem bo pytała jednocześnie: co tak się śmiejesz...?
Pamiętam jak nosząc już w sercu łaskę powołania jedliśmy obiad w gronie rodzinnym i padło spontaniczne pytanie ze strony mamy "jaki kto będzie miał dom w przyszłości...?" - moja odpowiedz była bardzo powściągliwa bo odpowiedz brzmiała "że będzie bardzo duży"...,i choć było powściągliwie to jednak dałem do myślenia mamie która przypomniała mi to po długich latach życia w Zakonie..
Czas który zaczął odmierzać moje wstąpienie do Karmelu był jeszcze wypełniony nie jedną "niespodzianką"...,jak np. brakiem zgody mojego proboszcza, który jak usłyszał że chcę wstąpić do zakonu i pełnić posługę "brata zakonnego" kategorycznie zastrzegł że nie da mi świadectwa chrztu i bierzmowania (potrzebne dokumenty przy wstąpieniu) dopóki nie skończę matury z myślą i twierdzeniem że powinienem zostać kapłanem w zakonie!
Nadmienię że w między czasie wpadła mi w ręce książka pt. "Prawo do Miłosierdzia Bożego" (przyznacie że wymowny tytuł) w której było ukazane życie św. Faustyny Kowalskiej na ów czas kandydatki na ołtarze....!
Nawiasem mówiąc jak wiadomo, aby Kościół wyniósł na ołtarze "taką kandydaturę" potrzebny jest CUD przez który Pan Bóg niejako potwierdza że jest Mu miła taka osoba przez którą chce nam wszystkim powiedzieć/przekazać "TO COŚ" co taka osoba sobą "wnosi"..., dzisiaj już wiemy jak wielkie rzeczy przygotował nam Bóg przez Tę Apostołkę Miłosierdzia Bożego.....! W moim przypadku po przeczytaniu jej biografii było to zrozumienie/światło/sens życia w oddaniu się całkowicie Bożemu Miłosierdziu w posłudze brata zakonnego...
To jej postawa/przykład był dla mnie "decyzją życia" że właśnie posługa w codzienności swoich obowiązków przez które mogę wyrażać swoją miłość ku Bogu i bliźnim ma wartość najwyższą...bo tylko ODDANIE SIĘ BOGU W MIŁOŚCI TAK NAPRAWDĘ MA SENS....!!!
Wracając do decyzji mojego proboszcza nie uśmiechało mi się takie postawienie sprawy gdyż moja decyzja zapadła....że będę bratem zakonnym.
Jak wiecie "z proboszczem nie tak łatwo" szczególnie gdy zależy mu na naszym dobru - ..., no i zaczęło się...!!!
Zmieniam pracę i podejmuję ją w zakładzie "ZAMECHU" w Elblągu oraz naukę w technikum wieczorowym -tzn. dla pracujących. Mieszkam w hotelu dla pracujących w "ZAMECHU".
Oczywiście rodzicom nic nie mówiąc dlaczego ta zmiana pracy i podjęcie nauki....- proboszcz też dotrzymał słowa i nic nie pisnął;))
Mija pierwsze półrocze i zaliczając poszczególne egzaminy jednocześnie nie mogłem "znaleźć w sobie spełnienia/pokoju serca" nosząc w sobie pragnienie wstąpienia na "brata"...
Żeby sfinalizować sprawę wstąpienia do zakonu (nie wiedząc jeszcze że to będą Karmelici Bosi) wybrałem się do Częstochowy przed Cudowny Obraz Maryi prosząc Ją o poprowadzenie i wskazanie Zakonu do którego mam wstąpić…
Jak nadmieniłem wyżej heroiczna posługa siostry Faustyny "wyżłobiła mi w sercu że ma to być surowy i zamknięty/klauzurowy Zakon...!"
Tak się poskładało że do Częstochowy wybrałem się z kuzynką i jej koleżanką (chciały po prostu nawiedzić Jasną Górę) i nie wiedząc o moich zamiarach wstąpienia dotarliśmy na zarezerwowany wcześniej nocleg u krewnej mojego proboszcza...,a miał krewną w Zgromadzeniu sióstr zakonnych. Warto to podkreślić bo gdy ostatecznie moja kuzynka dowiedziała się z jakim zamiarem tu przyjechałem, to właśnie ta siostra jedynie, była w stanie uspokoić moją kuzynkę..., która choć nie mało mi "zwymyślała" trzeba jej przyznać że dotrzymała słowa i nie "puściła pary z ust";) dopóki nie wstąpiłem do Zakonu.
Idąc przed Cudowny Wizerunek Maryi po całkowitym "TOTUS-TUUS" skierowałem się na piętro do "Ośrodka Powołań" gdzie Paulini zajmują się rozeznaniem powołania. Przyszedł kapłan (nie pamiętam imienia) i nadmienił że właśnie ma bardzo pilne sprawy do załatwienia i choć nie może osobiście się mną zająć to jednak serdecznie poleca abym zgłosił się do ks. Leśniaka, który zajmuje się powołaniami u Księży Pallotynów na ul Kordeckiego 49....on mi pomoże...
Skoro (tłumaczyłem sobie) Maryja tak mnie prowadzi to trzeba jechać...,było blisko. Przywitał mnie brat zakonny na furcie Andrzej, który gdy usłyszał o moim zamiarze wstąpienia serdecznie mnie przyjął i poinformował że ksiądz zajmujący się powołaniami będzie osiągalny po 21.00 czyli po "Apelu Jasnogórskim" i może mnie przyjąć.
Stawiłem się na umówione spotkanie. Przedstawiłem mu moją sprawę i w dialogu wzajemnego dzielenia się opowiedziałem mu co noszę w sercu i jak się to wszystko "poczęło"...
Pamiętam że spotkanie przeciągnęło się do późna. Trwało chyba ze 2godz. ale w konsekwencji decyzja zapadła. Rozwinął mapę Polski i pokazał mi na mapie Czerną k/Krzeszowic Klasztor Karmelitów Bosych, gdzie powinienem się zgłosić....,no i zaczęło się...!
Już następnego dnia byłem w pociągu żegnając zapłakaną kuzynkę z jej koleżanką..., no cóż reakcja typowa dla tych którzy widzą powołanie przez "trochę inny pryzmat"...
Wysiadam z pociągu w Krzeszowicach i choć jechały busy do Czernej udałem się pieszo w kierunku Czernej...to jakieś 6km do klasztoru.
Ktoś kto wie co znaczy "doping łaski powołania" wie że ani czas ani kilometry nie są wtedy brane pod uwagę bo to, a raczej świadomość dla KOGO to wszystko....,ma "swój rytm i czas" - jednym słowem "miłość ma inne poczucie czasu czy przestrzeni"....
Wchodzę do furty klasztornej i wita mnie dziś już śp. Br. Bernardyn słowami "czego tam!!!" na co ja odpowiadam "bracie chcę wstąpić tu do zakonu" a on krótkim "czekać!!!" dał do zrozumienia że mam sobie usiąść i czekać.
Po może 5minutach otwierają się drzwi i (już też śp.) O. Kajetan-magister nowicjatu spojrzał i powiedział..."a tego wąsa to jeszcze nie zgoliłeś?!" - uśmiechnąłem się i odpowiedziałem że to da się zrobić...
Zaprosił mnie do siebie i powiedział że jeden ze współbraci oprowadzi mnie i opowie jak tu żyjemy a na końcu prosił, abym się z nim jeszcze raz spotkał i podjął decyzję.
Przyznam że choć to oprowadzenie i nakreślenie charakteru/charyzmatu życia o jakim opowiadał mi współbrat był ciekawy to jednak w sercu byłem już przekonany że to właśnie tu Maryja mnie przyprowadziła i chce abym tu wstąpił!
Ponownie wchodząc na rozmowę do Ojca Magistra Kajetana zapytał czy zostaję...,odpowiedziałem "tak zostaję"...,następne pytanie to "czy będę jeszcze wracał do domu" odpowiedziałem że nie koniecznie choć byłoby to może wskazanym, abym uporządkował pewne sprawy jak np. to że jestem w posiadaniu broni myśliwskiej będąc już myśliwym...,jak również wypada dopełnić formalności związane ze zwolnieniem się z pracy...,i odpowiedz była "myślę że tak trzeba pozałatwiaj te sprawy i wracaj!"
Z błogosławieństwem na drogę ruszyłem na pociąg żeby stawić się na poniedziałek w pracy w Elblągu i chcąc załatwiać sprawy związane ze zwolnieniem się.
Dowiedziałem się miedzy czasie że w Elblągu są również Siostry Karmelitanki Bose (to "gałąź żeńska" Karmelu) i postanowiłem poprosić je o modlitwę na "nowej drodze życia".
Poznaję siostry Karmelitanki Bose.....
Pamiętam jak wchodząc do ich rozmównicy zanim się poznaliśmy przyszło całe zgromadzenie wręczyły mi świecę do ręki i zaśpiewały chyba "Salve" - (Hymn do Matki Bożej po łacinie), po odśpiewaniu poinformowały mnie że właśnie zostałem przyjęty do ich modlitw przez całe Zgromadzenie które będzie się za mnie modlić....,przyznaję że zrobiło to na mnie wrażenie widząc ubrane Siostry w białe płaszcze ze świecami zapalonymi w rękach i modlące się za mnie.....Bogu dzięki za ich towarzyszenie i modlitwę....!!!!
Kierownikiem duchownym i spowiednikiem Sióstr był na ów czas O. Jezuita Mokrzycki kapłan który ostatecznie i mnie bardzo klarownie i jasno określił jak powinienem postąpić nosząc w sobie pragnienie posługi "na brata zakonnego".
Spowiadając się u niego i odkrywając przed nim moje pragnienie potwierdził <że jeśli jestem przekonany że w moim powołaniu ma to być posługa brata zakonnego, to trzeba za tym natchnieniem pójść> no i zaczęło się.... !!!
Zakład pracy tzw. "ZAMECH" pracowałem tam jako spawacz - ślusarz (po szkole zawodowej miałem zawód "mechanika maszyn i urządzeń przemysłowych"...,zrobiłem jeszcze uprawnienia spawacza gazowego) i przystąpiłem do działania tzn. zwalniając się z pracy i przerywając naukę w technikum mając w sercu słowa O. Kajetana "pozałatwiaj to i wracaj"
Muszę tu napisać jak bardzo doświadczałem w kolejnych dniach "Bożej Opatrzności"...,co potwierdzało mi jednocześnie jak Pan mnie prowadzi i błogosławi.
Każdy kto zmieniał/a zakład pracy wie że jest potrzebne "wypowiedzenie o pracę" i trwa to do 2 miesięcy...(tak było przynajmniej w tym zakładzie pracy.
Mój termin wstąpienia "pozałatwiaj to i wracaj" był dla mnie "tu i teraz" a więc udałem się do "Kadr" i poprosiłem o możliwość natychmiastowego zwolnienia się ponieważ (jak nadmieniłem tym paniom w dziale kadrowym) "wstępuję do zakonu, dlatego też bardzo proszę o przychylne ustosunkowanie się do mojej prośby!
Trzeba było widzieć reakcję tych pań nie mówiąc o minie jaka "upiększona została uśmiechem" gdy usłyszały o przyczynie rezygnacji...
Ostatecznie po krótkiej wymianie zdań poproszono mnie abym zaczekał ponieważ w tak "nagłych przypadkach zwolnienia z pracy" decyzję może podjąć osobiście tylko pan dyrektor....
Po niespełna 10 min. idziemy na piętro do gabinetu dyrektora. Do dziś nie zapomniałem wyrazu jego twarzy (był "bardzo poważny" i siedząc w obszernym skórzanym fotelu zmierzył wnikliwym spojrzeniem pytając "czy to prawda że chcę się zwolnić natychmiast?!" odpowiedziałem "tak panie dyrektorze z uwagi na termin wstąpienia do zakonu.....
No cóż "w tym momencie wyraz twarzy pana dyrektora" nie miał nic wspólnego z uśmiechem i reakcją pań w "Kadrach", które podarowały mi na odchodne szeroki uśmiech! Pan dyrektor "nie spuszczając z tonu" powiedział "proszę pana jak panu wiadomo w naszym zakładzie pracy obowiązuje okres wypowiedzenia pracy a więc proszę się tego trzymać i dopełnić wszystkie formalności z tym związane...i to wszystko!!!"
Widząc że pokazuje mi drzwi odpowiedziałem..."panie dyrektorze z uwagi na termin wstąpienia do zakonu jaki muszę dotrzymać proszę mnie nie szukać przez policję bo tak narzędzia jak i odzież i cokolwiek jestem winien "zakładowi" oddam...., natomiast należność za czas przepracowany do dzisiaj proszę przesłać pod adres mojego stałego zamieszkania jaki jest w mojej kartotece!"
Przeprosiłem że podchodzę w ten sposób ale czas naglił...i wyszedłem.
Wracając na swoje miejsce pracy próbowałem sobie poukładać formalności jakie muszę załatwić...a tu nagle przez całą halę produkcyjną z tzw. mistrzówki gdzie siedział "mistrz działu" rozległ się krzyk i wołanie "panie Osowicki proszę natychmiast zgłosić się do mnie...!!!" Wchodzę a tu nagle pytanie.."panie coś pan zwaryjował...,wstępuje pan do zakonu!!!???"..., odpowiedziałem "owszem-tak"...,na co on .."a jak to jest.., skąd pan wie że do zakonu...czy pan coś "widział/słyszał"...,jak można mieć pewność że to własnie "to"...a dziewczyna-żona no wie pan skąd pan wie że....!!!"
Przyznam że odpowiedz "przyszła mi chyba z góry" bo odpowiedziałem..., "no właśnie pyta pan dlaczego akurat "TO"? - otóż pogadajmy jak męszczyzni...,bo widzę że ma pan obrączkę na ręku .."no mam-odpowiada".."no właśnie mistrzu a mówiąc miedzy nami...tylko proszę bez urazy..,a skąd pan wiedział że trzeba poślubić właśnie tą a nie inną kobietę mając do wyboru takie mnóstwo pięknych kobiet...???!!!"...,odpowiedział..." cha no bo właśnie ona miała to "coś" co poczułem sercem i wybrałem"... odpowiadam....,"a no właśnie mistrzu, chodzi o "TO COŚ" w wyborze o czym się wie że to jest warte "WSZYSTKIEGO"....w moim przypadku to jest Jezus Chrystus, ale tu potrzebna jest wiara...!"
Proszę mi wierzyć że ta rozmowa była "ferr-szczera" z jego strony i "ten klimat rozmowy pozostał mi do dzisiaj jako "to coś" co "w dialogu jest prawdziwe...!"
Kończąc powiedział..."proszę jeszcze raz udać się do dyrektora...dzwonił właśnie żeby pan jeszcze raz zgłosił się na rozmowę."..
Miałem przeczucie że coś z tego będzie...,i wziąłem ze sobą "prawdziwą kawę" myśląc że skoro pójdzie mi na rękę i rychło zwolni to w dowód wdzięczności zostawię mu tą kawę na biurku i wyjdę.
Wchodzę do biurowca panie z "Kadrowego" już czekały żeby napomknąć mi ..."pan dyrektor może być trochę zniesmaczony moim "przypadkiem" bo jak im wiadomo córka dyrektora naczelnego zwiała do jakiegoś zakonu z którego nie tak łatwo ją wyciągnąć"...
No cóż idę i wchodzę ...,a pan dyrektor mówi uwzględniając pana przyczynę i prośbę o zwolnienie przychylam się do pana prośby i...,proszę w ciągu 3 dni pozałatwiać wszystkie formalności...!!!"
Moja odpowiedz była ..."dziękuję za zrozumienie i proszę tak symbolicznie przyjąć "tę kawę" jako gest też mojej wdzięczności za przychylność i zrozumienie...odpowiedz.. "proszę to z stąd wziąć i wyjść"...odpowiedziałem..."wyjdę panie dyrektorze ale kawy nie wezmę i jeszcze raz dziękuję"... i wyszedłem.
Panie w "Kadrach" już czekały i były uśmiechnięte od ucha do cha bo dyrektor dzwonił i powiedział żeby mi pomogły to wszystko sprawnie i szybo pozałatwiać!
Tak! - to prawda że gdziekolwiek zgłaszając się na poszczególne oddziały żeby tzw. "karta obiegowa" otrzymała wszystkie pieczątki zostałem szybko i miło obsłużony...a więc Pan działał i błogosławił...!!!
W Elblągu miałem też krewnych którym w przeddzień wyjazdu do domu powiedziałem o mojej decyzji. Pierwsze były łzy a potem nie mało pytań...
Ostatecznie odprowadzili mnie na pociąg i udałem się z bagażami do domu, do rodziców, prosząc moich krewnych aby póki co nic nie mówili rodzicom.
Z walizkami stanąłem w drzwiach które mama otworzyła i patrząc na mnie i spory bagaż zapytała co się dzieje że jestem tak "obładowany?" na co odpowiedziałem jeszcze na progu "a bo wstępuję do Zakonu"...,na co reakcja mamy była "wybuchowa" i zawołała do taty (który właśnie konsumował obiad) - "Władku słyszałeś Stasiu wstępuje do Zakonu!!!"...,a tato ze stoickim spokojem dalej konsumował zupę i bąknął tylko "eeeetam" nie dowierzając..., jak się później okazało....
Pakowanie rzeczy było sprawne i wyjazd też...,pociągiem na który odwiózł mnie mój ojciec. Pamiętam jak wsiadając do auta powiedział łamiącym się tonem..."i tak wrócisz"...,przyznał mi się po latach...że dał temu wiarę dopiero na tzw. "OBŁÓCZYNACH"..., gdy nowicjusz zostaje na nowo przyodziany habitem zakonnym i jak powiedział...., "to był ten moment przełomowy...i uwierzył!"
I to najpiękniejsze ... zaczęło się i ... trwa ... i jest OK!!!
Pozdrawiam...w Panu!